DESKI

Deski, to wolnomularskie referaty odczytywane i dyskutowane podczas rytualnych prac w loży. Deski dzielimy na symboliczne i społeczne. Te pierwsze poświęcone są znaczeniu symboli, alegorii i rytuałów wolnomularskich. Pod hasłem deski społeczne rozumiemy wszystkie inne referaty, czyli podejmujące tematyki niezwiązane z wolnomularstwem.

Poniżej prezentujemy tytułem przykładu kilka różnorodnych tematycznie desek, które znajdują się w zasobach architektury Loży „Kultura”, czyli w archiwum wygłoszonych i dyskutowanych w naszym warsztacie referatów.

O Białej Księdze – napisana przez Karola Wojciechowskiego i odczytana na inauguracyjnych Pracach Loży „Kultura” dnia 16 maja 2009 r.


1. Biała Księga

W loży wolnomularskiej pracującej według tradycyjnych zasad jednym z Trzech Wielkich Świateł – obok cyrkla i węgielnicy jest Księga Świętego Prawa. Księga ta symbolizuje objawioną Wolę Bożą, a w połączeniu z węgielnicą i cyrklem obrazuje poszukiwania ostatecznej prawdy w świętym tekście. W zależności od rodzaju obrządku i tradycji danego kraju, może być nią Biblia lub też inna Święta Księga jednej z wielkich religii światowych. Inicjowany do loży zwykle składa przysięgę na Świętą Księgę tej religii, którą wyznaje lub która jest mu najbliższa. Najczęściej spotykaną w lożach na świecie Księgą Świętego Prawa jest Biblia, podczas prac rytualnych otwarta na pierwszej stronie Ewangelii według św. Jana.
Z racji tego, że wcześniej do loży wolnomularskiej nie mógł zostać przyjęty nikt, kto nie utożsamiał się z podstawowymi prawdami zawartymi w Księdze Świętego Prawa, wolnomularstwo francuskie postanowiło dokonać radykalnego kroku: otworzyć swoje warsztaty dla ateistów, jak również innych osób, zupełnie niezależnych od jakichkolwiek religii czy dogmatów. Na konwencie Wielkiego Wschodu Francji w 1877 r. przegłosowano wniosek ówczesnego Wielkiego Mistrza – pastora Fréderica Desmonsa, który postulował zniesienie wymogu wiary kandydata w Istotę Najwyższą, rezygnując w ten sposób z wzywania "Wielkiego Budowniczego Wszechświata" podczas rytualnych prac lożowych. Decyzję tą motywował tym, iż wolnomularstwo winno opierać się na absolutnej wolności sumienia i byłoby jego naruszeniem stawianie kandydatom nakazów religijno-dogmtycznych, które nie powinny mieć miejsca w wolnomularstwie, bowiem nie jest ono religią. Godnym podkreślenia jest to, że sam inicjator był chrześcijaninem-kalwinistą, świadomym jednak, że – jak argumentował – fakt, iż ktoś wierzy w Boga, nie jest gwarancją tego, że osoba ta jest szlachetnego charakteru, tak samo jeśli ktoś jest ateistą, to nie musi być automatycznie łajdakiem. Najważniejsze jest to, aby wolnomularz był człowiekiem szlachetnym, a na to osoby religijne nie posiadają przecież monopolu. Akceptacja wniosku na konwencie stała się pretekstem do zerwania stosunków z WWF przez obediencje krajów anglosaskich, a w późniejszym czasie również przez inne Wielkie Loże i Wschody, które zdecydowały się pozostać przy tradycyjnych zasadach masonerii. Niezrażony tym Wielki Wschód Francji kontynuował jednak to, co rozpoczął. W konsekwencji wprowadzono pewne zmiany w rytuale i w interpretacji symboliki. Biblia stała się – podobnie jak później przyjęto w Wielkiej Loży Francji – symbolem poszukiwania Prawdy, nie zaś wiary objawionej. Idąc natomiast dalej za sugestiami Desmonsa, podjęto kolejny krok i począwszy od 1905 r. zaczęto zastępować Biblię na ołtarzu "Białą Księgą", symbolizującą nietykalną wolność sumienia. Niektóre obediencje postąpiły podobnie i nawet jeśli nie wprowadziły Białej Księgi do lóż, to zastąpiły Biblię konstytucją lub regulaminem swojej organizacji, na które inicjowany mógł składać przysięgę. Kroki te były w oczach masońskiej ortodoksji kolejnym potwierdzeniem odejścia od zasad przez Grand Orient de France i zaprzyjaźnione z nim ciała masońskie. Stanowisko to do dnia dzisiejszego nie uległo zmianie. Czy jednak w rzeczywistości tak jest? Czy Białą Księgę można potraktować tylko jako coś zupełnie wolnomularstwu obcego i niegodnego? Czy faktycznie nie niesie ona ze sobą głębszego przesłania? W tej desce autor pragnąłby zasugerować coś wręcz przeciwnego, dowodząc, że ma ona bardzo wiele wspólnego z istotą sztuki królewskiej, jednakże chciałby zarazem zaznaczyć, iż nie przeciwstawia się tu tradycji Księgi Świętego Prawa, ani też nie próbuje jej dyskredytować czy też ośmieszać. Jego zamiarem jest wyłącznie pozytywne przedstawienie symboliki Białej Księgi jako w pełni harmonijnej z zasadami wolnomularstwa. Czy mu się to udało, niech każdy rozstrzygnie we własnym zakresie. Spróbujmy rozpocząć nasze rozważania od przyjrzenia się ogólnemu znaczeniu symboliki Białej Księgi, korzystając chociażby ze “Słownika symboli” Władysława Kopalińskiego. Dostrzec tu trzeba dwa niezależne aspekty: samą księgę oraz kolor biały. Przekonamy się zaraz, iż znaczenia obydwu z nich są różnorodne; wymieńmy zatem te najważniejsze i najbardziej uniwersalne, które pozostają w związku ze sztuką królewską. W przypadku książki jest to: całość i różnorodność wszechświata ( jedność złożona z wielu stronic ); dociekanie prawdy; uczoność, mądrość i roztropność; wiedza; godność, sprawiedliwość, czystość i cnota. Biel odsłania natomiast: doskonałość, duchowość, oświecenie, rozum, świadomość, prawdę, wiedzę, ponadczasowość, współczucie, prostotę, niewinność, pokój, a przede wszystkim czystość (np. duszy i ducha). Dodać należy, że w filozofii sztuki alchemii otwarta księga symbolizuje ciągłe przemiany w naturze, zaś biel jest symbolem rtęci. Łącząc ze sobą w różnych wariantach te ogólne znaczenia, otrzymujemy bardzo wielostronny symbol, o głębokiej wymowie, w wielu aspektach niewątpliwie bliskiej zasadom sztuki królewskiej. Na pierwszy rzut oka dostrzeżemy też, iż zawężanie wymowy Białej Księgi do symbolu absolutnej wolności sumienia będzie zbyt daleko idącym ograniczeniem. Pomimo tej wszechstronnej wymowy, Biała Księga – o czym była mowa wcześniej – nie znajduje jednak szerszego zrozumienia. Padają często argumenty w rodzaju, że składanie na nią przysięgi jest przykładem pomieszania “pustosłowia z pustogłowiem” albo że jest ona po prostu kpiną z tradycji, bowiem łatwo w jej miejsce postawić instrukcję obsługi odkurzacza, dzieła Lenina, “Mein Kampf” lub inne, mało wartościowe “zapiski”. Każdy jednak, kto głębiej orientuje się w tematyce masonerii liberalnej, łatwo dojdzie do wniosku, iż tego typu argumentacja jest wyjątkowo łatwa do zbicia: przede wszystkim dlatego, iż Białej Księgi nie można rozpatrywać w oderwaniu od całości. W tym kontekście należy zauważyć, że kandydat do loży musi spełniać określone wymogi, dzięki którym będzie mógł zostać inicjowany lub afiliowany. Przyjmując nową osobę, zwraca się uwagę na takie aspekty, jak: dojrzałość intelektualna i moralna kandydata, tolerancyjna postawa wobec świata i bliźnich, unikanie radykalizmu, a zwłaszcza tak skrajnych postaw jak sympatia dla ruchów totalitarnych. Zasady te zresztą bezpośrednio wynikają z praw obediencji. Osoba dojrzała moralnie, duchowo i umysłowo, nigdy nie będzie wspierać się na grząskich fundamentach i to bez względu na to, jaki światopogląd wyznaje. Może się wydawać, że ktoś, kto niekoniecznie gotów jest bazować na świętych tekstach i pouczeniach religijno-etycznych, będzie zaraz człowiekiem amoralnym i bez zasad. Ale tak nie jest, zaś przywiązanie lub powoływanie się na drukowane słowa też niczego jeszcze nie gwarantuje. To człowiek bowiem nadaje ton regułom i wciela je w życie, same zaś formy zewnętrzne są puste, jeśli nie towarzyszy im odpowiednia postawa i działanie. Biała Księga faktycznie nie zawiera liter, lecz nie oznacza to, że jest bezwartościowa – ona odwołuje się po prostu do niepisanych praw uniwersalnych, których świadomi są ludzie wyznający różne poglądy (wierzący, niewierzący, deiści itd.). Święte Księgi często zawierają te prawa spisane w formie literowej i podane wedle określonego schematu. Biała Księga ich nie neguje, lecz milcząc literowo, pozwala tym prawom i zasadom wyrażać się w różnych formach – zgodnie z najlepszymi upodobaniami adepta, który dopiero w sercu swoim zapisuje białe karty księgi. Zdrowo myślący człowiek i godny mason nigdy nie będzie widział w niej żadnych negatywnych skrajności, ani też nie złoży przysięgi, opierając się na słabych fundamentach. Groźba, że do wolnomularstwa wstąpi człowiek nieodpowiedni lub niegodny, zawsze istnieje, jednakże taka możliwość występuje niezależnie od tego, czy kandydat wspiera czy też nie wspiera się na Świętych Księgach. Wolny mularz z założenia jest wszak człowiekiem wolnym i dobrych obyczajów. Honor ludzki powinien wynikać z postawy wewnętrznej, a nie tylko z nakazu autorytetów zewnętrznych, gdyż tylko wtenczas mamy do czynienia z pełnią zrozumienia. Biała Księga, nawet jeśli nie zawiera spisanych literami reguł, wyraża to, co prawdziwie szlachetne w człowieku i we wszechświecie. Świadom tego wolnomularz nie wykroczy przeciw uniwersalnym zasadom, ponieważ w głębi duszy wie, że tak się nie powinno postępować. Zauważmy, że już od czasów starożytności wielu mędrców głosiło, iż ludzie od urodzenia posiadają zapisane w sercu zasady moralne. Nawet nie mając nad sobą autorytetu nakazującego określone postępowanie, szlachetny człowiek, świadomy swej natury ludzkiej i zasad człowieczeństwa, czyni dobro i pomaga bliźnim, ponieważ ma świadomość, że tak postąpić należy. Niepisane lecz realne prawo wyraża się poprzez niego – bije z prawdziwie ludzkiej postawy. Człowiek taki postępuje wówczas w harmonii z prawem wewnętrznym wyrytym w swoim sercu. Immanuel Kant pięknie określił moralność, której ludzie świadomi są wewnętrznie, takimi oto słowami: “Niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie”. Bardzo dobry, choć zupełnie z innego krańca przykład, odnajdujemy również w chrześcijaństwie. W religii tej miłość i etyka zajmują niezwykle istotne miejsce. Zauważmy, iż nawet tak zapiekły wróg pogaństwa jak Tertulian, przekonywał, że poganie w głębi duszy są bliscy chrześcijaństwu, a ich dusza jest chrześcijańska z natury. Z punktu widzenia religijnego można to obrazowo przedstawić tak, że Bóg zapisał prawo etyczne w sercach wszystkich ludzi, zaś Święte Księgi są ich potwierdzeniem, literowym wyrazem objawionej woli bożej. I tu dochodzimy zaraz do istoty Księgi Świętego Prawa w masonerii tradycyjnej. Objawiona wola boska ma być gwarancją tego, że zasady spisane w księdze nie są zwykłym produktem ludzkim, lecz tworem wieczności, a oparcie się na transcendencji zapewnia całemu gmachowi masońskiemu solidną podbudowę. Z naszego punktu widzenia Biała Księga nie ma jednak stanowić przeciwwagi lub zaprzeczenia dla Świętej Księgi, gdyż ta ostatnia jest fizycznym zapisem praw i zasad uznanych przez wielu ludzi za boskie, wyrażonych w słowach, a następnie skrystalizowanych w doktrynach. Biała Księga ma znacznie szerszą wymowę i może być świetnym dopełnieniem, a nawet rozszerzeniem dla Księgi Świętego Prawa. Ma ona uświadomić mularzom istnienie takich uniwersalnych praw, które wielokrotnie na przestrzeni wieków próbowano już ujmować w słowa. W wolnomularstwie liberalnym nie wdajemy się jednak w spekulacje, kto ustanowił te uniwersalne prawa etyczne – przypadek, los czy transcendencja. Wystarczy, że one są, a pełnię naszego człowieczeństwa stanowi życie w harmonii z nimi. Masoneria – jakakolwiek by ona nie była – nie definiuje również pojęcia prawdy, zachęcając swoich adeptów do samodzielnego jej poszukiwania. W tymże kontekście Biała Księga wyraża również piękny symbol i stanowi zarazem doskonały punkt wyjścia: oznacza bowiem to, co nieopisane i zdefiniowane. Każdy poszukiwacz prawdy bierze natomiast ze sobą swoją własną, niezapisaną księgę, aby móc wypełnić literami jej stronice zgodnie z prawdą, do której dojdzie albo do której już doszedł – samodzielnie lub przy współpracy innych, których uznał za autorytety. Ta zapisana na nowo księga pozostanie jednak jego wyłączną zdobyczą, której nie będzie mógł narzucać innym w lożach. Biała Księga może mieć wiele znaczeń (etycznych, poznawczych, transcendentnych, boskich itd.), jak również przybierać bardzo wzniosłe formy. Warto dostrzec, że symbol ten można ciekawie interpretować z punktu widzenia taoistycznego. Nie zostanie to oczywiście uznane za autorytatywne dla wolnomularstwa liberalnego, niemniej pięknie obrazuje głęboką wymowę Białej Księgi – nie tylko w taoistycznym, ale i w uniwersalnym wymiarze. Dostrzec należy też, że wbrew pozorom to taoizm, a nie monoteistyczne religie, jest bardzo trudny do pogodzenia z masonerią, zwłaszcza ze względu na silne cechy konfucjańskie tej ostatniej, a jednak Leopold Schikora, taoista i były adept Suwerennego Wielkiego Wschodu Niemiec, tak wypowiada się na temat Białej Księgi: “Czymże jest dla mnie "Biała Księga"? Jak rozumiem jej symboliczne znaczenie? Otóż, jako osoba, która nie wierzy w spersonifikowane bóstwo, mam także problem z tzw. "Świętymi" Pismami, księgami objawionymi itp., nie mówiąc już o ich fundamentalistycznych interpretacjach, opartych na prymitywnym antropomorfizmie (...) itp. Jako taoista, przekonany jestem jednak o transcendentalnym wymiarze naszej egzystencji, której prawdziwa natura żyje zawsze i wszędzie, doskonała jak niezapisana cyfra, w bezkresach kosmosu i czasu! Zatem owa liberalno wolnomularska "Biała Księga" symbolizuje dla mnie, doskonałe, niepisane prawa wszelkiego istnienia! Dla taoistycznych wolnomularzy na Tajwanie czy w Korei, ta "Biała Księga" ma w kontekście masońskim większą wypowiedź niż taoistyczne główne dzieło "Tao-Te-King", które tak czy owak przez taoistów nurtu filozoficzno-mistycznego nie jest uznawane za "Pismo Święte". W kontekście taoistycznego wolnomularza, "Biała Księga" w swej wymowie reprezentuje "Wielkie Nic" (TÅLai Hsu). Co sprawia że krajobrazy malarzy taoistycznych wydają się wielu osobom takie orzeźwiające? To pustka, przestrzeń, która nie jest zapełniona! A co jest w przypadku świeżego śniegu, czystego powietrza, krystalicznej wody czy dobrej muzyki? Jak wyraził to Claude Debussy: "Muzyka jest pustką między nutami!". W tym kontekście "Biała Księga" ma dla mnie bardzo głęboko-duchowe, a zarazem filozoficzne znaczenie! Biel tej książki, jak każda biel, zawiera w sobie wszystkie kolory! Jej głównym przesłaniem jest: jedność w wielorakości i wielorakość w jedności!”(...) Jako adogmatyk i w wielu aspektach relatywista, widzę w "Białej Księdze" symbol wolności, mówi mi ona, abym rozerwał sieć, jaką tradycja, kultura i wierzenia, przesądy czy stereotypy omotały moje jestestwo! Symbolizuje ona dla mnie "pustkę": tak jak cisza po hałasie albo czysta chłodna woda w gorący, parny dzień. Pustka oczyszcza zabłocony umysł i ładuje baterie duchowej energii. A jednak wielu ludzi boi się pustki, ponieważ kojarzy się ona im z samotnością lub nawet nicością i niebytem! Wydaje im się, że wszystko trzeba wypełnić – terminarze, zbocza gór, puste działki, a przede wszystkim swój umysł - ale kiedy wszystkie wolne przestrzenie zostaną zapełnione, to naprawdę zaczyna się samotność. Przyłączamy się wtedy do klubów, grup, kościołów, sekt, partii, albo zapisujemy się na kursy itp. Kiedy samotność czai sie pod drzwiami, włączamy telewizor, aby ją przegonić. Ale ona nie odchodzi. Wiec niektórzy z nas postępują inaczej i po odrzuceniu pustki Wielkiego Napchanego Bigosu dogmatów, przesądów i uprzedzeń, odkrywają Pełnię Niczego! Ta "Biała Księga" inspiruje mnie do połączenia się ze Źródłem Wszechrzeczy w centrum Niczego! ”
Abstrahując jednak od symboliki Białej Księgi, podkreślić należy, że istnieje na świecie przynajmniej jedna loża regularna, która się jej nie wypiera. Mowa tu o loży “Zur Wahrheit” na Wschodzie Nuernberg, związanej z Wielką Lożą AFAM – największą obediencją w ramach Zjednoczonych Wielkich Lóż Niemiec. Pierwotnie loża ta była nieregularna i wchodziła w skład Wolnomularskiego Związku Wschodzącego Słońca (Freimaurerbund zur aufgeheden Sonne) – liberalnej obediencji niemieckiej, sympatyzującej z filozofią monistyczną. Został on założony ok.1906 r. przez byłego niemieckiego wolnomularza, którego zraził biblijno-religijny klimat lóż tradycyjnych. Dokonał on więc modyfikacji, laicyzując obrzędowość lożową, Księgę Świętego Prawa zaś zastąpił na wzór Wielkiego Wschodu Francji Białą Księgą. Związek ten został w latach 30. XX w. zamknięty przez nazistów, lecz loża “Zur Wahrheit” po wojnie wznowiła ponownie działalność, a następnie współtworzyła Zjednoczoną Wielką Lożę Dawnych i Uznanych Wolnych Mularzy Niemiec (AFAM). Wchodząc jednak do tej obediencji, która ukierunkowywała się na tradycyjne zasady, wspomniana loża musiała dokonać pewnych ustępstw. Pozostawiwszy Białą Księgę, wprowadziła też Biblię na ołtarze. Sprawę rozwiązano natomiast w ten sposób, że podczas prac rytualnych obydwie księgi leżą przez cały czas zamknięte. Symbolika i głęboka wymowa Białej Księgi nie została jednakże tam zapomniana...
http://www.loge-zur-wahrheit.de/
Powyższe me historyczno-symboliczne rozważania pragnąłbym zakończyć błyskotliwą przypowiastką ks. Antoniego de Mello, która – choć odnosi się do tajemnicy Boga – może być równie dobrze odczytana w szerszym kontekście i sparafrazowana dla zilustrowania różnych przykładów. W świetnej książeczce “Minuta mądrości” hinduski jezuita opisuje taką sytuację: “Mistrz twierdził, że ma książkę, zawierającą wszystko, cokolwiek można wiedzieć o Bogu. Nikomu jednak nie udało się nigdy zobaczyć owej książki. Dopiero jeden naukowiec, po wielu prośbach, wyrwał ją od Mistrza. Potem zabrał do domu i otworzył z wielkim podnieceniem... po to tylko, aby stwierdzić, że każda jej stronica jest czysta. - Ależ ta książka niczego nie mówi - oburzył się naukowiec. - Wiem o tym - odparł zadowolony Mistrz. - Ale zobacz, ile treści podsuwa!”

Powiedziałem. Karol Wojciechowski


2. Wolność

Gdyby istniał ranking pojęć z pozoru prostych, wręcz oczywistych, a jednak najtrudniejszych do jednoznacznego określenia i wzbudzających najwięcej kontrowersji, to z pewnością jedno z czołowych miejsc zajęłaby w nim wolność. Nie pierwsze, gdyż na laur ten bardziej zasługuje prawda, a może miłość..., lecz je tym czasem pozostawmy, skupiając się na równie bliskim nam słowie, nadto obok równości i braterstwa obecnym w wolnomularskiej dewizie oraz rytualnej aklamacji. Najlepszą podstawą do każdych rozważań jest zdefiniowanie, a przynajmniej próba zdefiniowania ich przedmiotu, tylko wówczas, kiedy panuje zgoda co do znaczenia elementarnych dla dyskusji pojęć, możliwa jest merytoryczna dyskusja prowadząca do konstruktywnych wniosków. Sięgnijmy zatem do Słownika Języka Polskiego PWN, tam znajdziemy dla hasła wolność takie oto znaczenia:
1. niezależność jednego państwa od innych państw w sprawach wewnętrznych i stosunkach zewnętrznych;
2. możliwość podejmowania decyzji zgodnie z własną wolą;
3. życie poza więzieniem, zamknięciem;
4. prawa obywateli wyznaczone przez dobro powszechne, interes narodowy i porządek prawny.
To jednak zaledwie najprostsze z wyjaśnień, choć aż w czterech zawarte częściach encyklopedycznej definicji. Rzecz ulega komplikacji, gdy z poziomu dość powierzchownych określeń przenieśmy się w głębsze obszary dziedzin, które z racji swej specyfiki zajmują się wolnością. Godnymi zasygnalizowania, a po części też zbieżnymi z owocami filozoficznych rozważań, są ujęcia wolności w naukach politycznych. Dla naszych potrzeb warto w moim przekonaniu zwrócić uwagę właśnie na owe zbieżności. Każdy zna podstawowe, czy inaczej tradycyjne wolności polityczne, tak więc nie będziemy się tu zajmować ani wolnością słowa, zgromadzeń, wyznania, ani też wolnością działalności gospodarczej. Znacznie ciekawsze, nic nie ujmując dopiero co wymienionym, są pojęcia wolności negatywnej i pozytywnej, choć odnoszą się do tamtych i jedynie grupują je w dwa zbiory. Źródło swe mają w koncepcji Isaiaha Berlina, znajdują też swe odzwierciedlenie w naukach politycznych. Wedle przywołanego dopiero co brytyjskiego filozofa i historyka idei, wolność negatywna to „wolność od...”, zaś pozytywna jest „wolnością do...”. Będąc zwolennikiem liberalizmu Isaiah Berlin za prawdziwą wolność uznawał tę negatywną, a więc „wolność od...”, od ingerencji państwa w sferę prywatności, od podatków i wszelkich innych instytucjonalnych przymusów. Trudno nie uznać jego racji, wolność pozytywna jest przecież jedynie naturalną konsekwencją demokracji, a więc wynikającym z charakteru tego ustroju prawem do swobodnego wyrażania poglądów, posiadania własnych przekonań religijnych i ich praktykowania, a także stowarzyszania się, gromadzenia i nieskrępowanego dokonywania wyborów władz. Tu konieczna wręcz jest dygresja skierowana ku prądowi filozofii politycznej zwanemu libertarianizmem, który głosi, iż państwo w celu zapewnienia praw społecznych narusza wolności jednostek, czego przykładem są choćby podatki ingerujące przecież w prawo własności. Wracając do pojęć „wolności od...” i „wolności do...”, to ciekawsze są jeszcze z innego powodu, dokładniej z innej perspektywy - spojrzenia sięgającego głębiej znacznie, bo w ludzką naturę. Tu koniecznie przytoczyć należy myśl Georga Wilhelma Friedricha Hegla, tym bardziej, że od jego czasów właśnie upowszechniło się stosowanie pojęć „wolności od...” i „wolności do...”. Wedle tego myśliciela wolność powstaje w ludzkiej świadomości, nie jest więc zjawiskiem pochodzenia zewnętrznego, jedynie zyskuje praktyczne zewnętrzne emanacje w efekcie ujawniania ludzkich potrzeb, te zaś wywołują historyczne uwarunkowania. Można to ująć w przykładowy mechanizm dziejowy, zgodnie z którym im większy ucisk i ograniczanie praw, tym silniejsze rodzi się pod ich wpływem pragnienie swobody. Interesującym w tym kontekście są również spostrzeżenia Ericha Fromma. O ile chętnie zgodziłem się z Isaiahem Berlinem, to przyznać słuszność chcę też temu myślicielowi, choć on za prawdziwą wolność przeciwnie uznaje tę pozytywną, a więc „wolność do...”. Wedle Ericha Fromma jest nią wolność do rozwoju zgodnego z prawami struktury ludzkiej egzystencji, wierność regułom rządzącym optymalnym rozwojem człowieka, nie zaś wolność od wszelkich obowiązujących zasad. Choć wypadałoby przynajmniej zdań kilka poświęcić temu, co do pojmowania wolności wnieśli: Platon, Arystoteles, Kartezjusz, Immanuel Kant, a nawet Karl Marx, to na potrzeby obecnych rozważań postanowiłem ich pominąć, załączając należne przeprosiny i wyrazy uznania. Warto za to, moim zdaniem, zatrzymać się przy tezach Maurice’a Merleau-Ponty’ego. Wedle tego francuskiego XX-wiecznego fenomenologa i egzystencjalisty, wolność jest fundamentalną wartością człowieczeństwa. Co więcej, uważał on, iż wolność może realizować się jedynie w grupie, jest cechą relacji międzyludzkich, stąd też stanowi grupową odpowiedzialność. Niezwykle cenne spostrzeżenie, szczególnie gdy odniesiemy je do tez Epikteta. Jego zdaniem wolność oraz spokój ducha osiągnąć może jedynie człowiek świadomy podziału na „moje” i „cudze”, a przy tym kierujący się wskazaniami własnej woli. Tak oto doszliśmy do bodaj najciekawszego aspektu wolności. Na ile jest, a na ile nie ma jej w relacjach międzyludzkich, gdzie podlegać musi ograniczeniom wynikającym z konfliktów interesów jednostek, gdzie poszukiwać musi nieustannie kompromisów. Kto by spodziewał się, że w tej siłą rzeczy niezwykle skrótowej, powierzchownej też niestety analizie wolności do głosu dojdzie pojęcie odpowiedzialności. Wydawać by się mogło, iż jest ono niemal na drugim biegunie wartości, będąc wszak blisko spowinowaconym z kolejnym słowem ograniczającym wolność, czyli z obowiązkiem. Czy jednak na pewno są to wartości różne, albo wręcz przeciwne? Zagłębiając się w dopiero co przywołane myśli Epikteta i Maurice’a Merleau-Ponty’ego niechybnie dojdziemy do wniosku, że takimi nie są. Oczywiście wolność może być rozumiana, jako anarchia, bądź też nieskrępowana realizacja własnych pragnień przez jednostkę, niezależnie od jej negatywnego wpływu na wolność innych. Wolność należy zatem rozumieć nie jako zdefiniowaną, ściśle określoną wartość, lecz jako zbiór wartości, w którym obowiązuje hierarchia. Np. czy będę wolny, gdy skrzywdzę kogoś spełniając moją własną potrzebę, czyli realizując swą wolność? Z pewnością nie będę wolny od żalu i wyrzutów sumienia. Poprzednie wątki skłoniły mnie do jeszcze jednej dygresji, która zmieści się w cytacie z Baruha Spinozy: „Ludzka wolność ludzi polega zaledwie na tym, że człowiek zna swoje pragnienia, nie zna natomiast przyczyn, które je wywołują”. Ot kłopot...Na zakończenie, nawiązując do zasygnalizowanej we wstępie obecności słowa wolność w dewizie oraz aklamacji wolnomularskich warsztatów liberalnych, czy też nurtu romańskiego - jak kto woli, zwrócić uwagę należy na fakt, iż jest tam ona wymieniana w pierwszej kolejności. Bez sięgania do historycznych źródeł, o ile takie w interesującej nas kwestii w ogóle istnieją, a posługując się wyłącznie logiką bez wahania należy przyznać rację owemu wyróżnieniu. Jakże bowiem równość i braterstwo mogłyby bez wolności istnieć, a przynajmniej nie być przez brak wolności w sposób znaczący ograniczanymi? W moim przekonaniu najlepsze zwieńczenie dla rozważań tych stanowi nasze wolnomularskie rozumienie wolności. Przypomnijmy je zatem: „Człowiek jest wolnym, gdy wyzbędzie się wszelkich przesądów i ocenia innych według wartości moralnych, a nie z powodu pozycji społecznej i bogactwa”. Jakież piękno drzemie w szczerej serdecznej prostocie!

Rzekłem.


3. Nieco inaczej o wolnomularskiej symbolice Słońca, czyli dlaczego najpiękniejsze święta są najpiękniejsze.

Słońce to w sumie nic nadzwyczajnego, gdy porównamy je do podobnych obiektów, czyli innych gwiazd w znanym nam Wszechświecie. Ot gorąca plazma, powstała 4,5 miliarda lat temu w wyniku kolapsu grawitacyjnego, czyli zapadnięcia się w siebie, któremu uległ jeden z szybujących w tej okolicy obłoków gazów. Trzy czwarte masy Słońca stanowi wodór, resztę hel i 2% innych pierwiastków. Wszystko to utrzymuje się w niemal doskonale kulistym kształcie dzięki siłom powszechnego ciążenia oraz pola magnetycznego. Nie tylko ten kształt robi wrażenie, bowiem średnica Słońca jest 109 razy większa od Ziemi, masą zaś przewyższa ono naszą planetę ponad 330 tysięcy razy. Patrząc na ogromny wobec rozmiarów Ziemi obiekt pamiętajmy jednak, że w astronomicznej systematyce Słońce jest karłem. Mimo to dla rozmaitych form życia zamieszkujących „błękitną planetę” karzeł ten ma ogromne znaczenie, zapewnia wszak ich istnienie. Bez wątpienia dlatego właśnie, doceniając światło i ciepło którymi Słońce nas darzy, ludzie od pradziejów zwracali nań szczególną uwagę, a nawet otaczali boską czcią. Gdybyż wiedzieli, że ta życiodajna energia bierze się z najpopularniejszej we Wszechświecie fuzji jądrowej, zamiany wodoru na hel, w tym przypadku z zawrotnym tempem około 620. mln ton wodoru na sekundę. Choć współczesna wiedza o centralnym obiekcie naszego układu znacznie przewyższa wyobrażenia jego starożytnych czcicieli, to Słońce wciąż zajmuje w naszej świadomości szczególne miejsce, a jego znaczenie wykracza poza źródło niezbędnych nam do istnienia czynników: światła i ciepła. Argumentów na dowiedzenie tej tezy wcale nie musimy szukać daleko. Jest bowiem Słońce ważnym symbolem w Wolnomularstwie. Wchodząc do Loży od razu dostrzegamy charakterystyczny kolisty znak z kreskami lub promieniami symetrycznie zlokalizowanymi na jego obwodzie. Usytuowany po prawej stronie Delty Promienistej na Wschodzie Świątyni, wraz z Deltą właśnie i jeszcze ze znakiem Księżyca należy do symboli najsilniej wyeksponowanych w miejscu masońskich prac. Jest dla nas jednym z trzech małych świateł loży, symbolizuje rozum, intelekt, rozsądek oraz światło. Z pozornym ruchem Słońca po ekliptyce ściśle związane są symboliczne strony i wymiary Świątyni, tj. wschód, południe, zachód oraz północ, a także zenit i nadir. Słońce stanowi też istotny element czasu rytualnego, jego położenie w zenicie - czyli południe - symbolicznie wyznacza rozpoczęcie prac, zaś zniknięcie za horyzontem - czyli zachód – jest porą ich zamknięcia. Astronomia, symbolika wolnomularska, a co to wszystko wspólnego ma z zapowiedzianymi we wstępie świętami? Wbrew pozorom Słońce na różne sposoby łączy te i inne sfery kultury ludzkiej od pradziejów po dzień dzisiejszy. Weźmy choćby religie politeistyczne, w których ta uosabiana pod rozmaitymi postaciami gwiazda była czczona, a nierzadko stanowiła centralny obiekt kultów. Tytułem przypomnienia wymienić można więc sumeryjskiego boga Utu, babilońskiego Szamasza, greckiego Heliosa, rzymskiego Sola, czy egipskiego Re. By nie mnożyć nazw dodajmy tylko, że ich odpowiednicy znani są z religii Indii, Chin, Majów, Azteków oraz Inków. Co ciekawe, bodaj za jednym wyjątkiem hetyckiej Ariniti, wszystkie one jednoznacznie określając płeć owych bogów sygnalizują siłę, aktywność, ekstrawersję. Najistotniejsze jest jednak to, że kulty solarne nadawały bogom tym funkcje łączące dbałość o wegetację i płodność ze strzeżeniem ładu kosmicznego oraz społecznego. Tu moglibyśmy wrócić do wolnomularskiej symboliki, bez trudu wykazując jej uniwersalne, ponadczasowe związki z wymową owych pradawnych znaczeń. Idźmy jednak dalej. Czy dziwić może znacząca obecność śladów solarnych kultów we współczesnych świętach, skoro cywilizacja nasza wyrosła na fundamentach kultury greckiej i rzymskiej, a także nie bez wpływów innych wyżej wymienionych? Bardziej zaskakuje jak wiele z nich zachowało się w obrzędach obecnie najpopularniejszych, obchodzonych przez większość wyznawców różnych religii, a nawet część ateistów oraz agnostyków. Przesilenie zimowe, to czas chrześcijańskiego Bożego Narodzenia. W tym samym terminie starożytni Rzymianie świętowali Dies Natalis Solis Invicti. Od 25 dnia miesiąca kislewa Żydzi obchodzą Chanuka, święto upamiętniające oczyszczenie Świątyni Jerozolimskiej z obcych bóstw po pokonaniu Seleucydów przez Judę Machabeusza. Znamienne jest, choć źródło Chanuki jest tak odmienne od innych związanych z przesileniem zimowym świąt, że główny jego obrzęd polega na zapalaniu w kolejnych dniach świateł lampki chanukowej. Mamy tu więc do czynienia z kolejnym symbolicznym wyrażeniem czci dla tego, co utożsamia przesilenie zimowe: zwycięstwa dobra nad złem, światła nad ciemnością. W przypadku żydowskiej Chanuki wybór czasu związany jest z wydarzeniem historycznym, jednakże wymowa obchodów wpisuje się w tę samą ideę, która kierowała cesarzem Aurelianem ustanawiającym Sol Invictus, czy też naszymi prapradziadami. Otóż bowiem Słowianie mieli swoje Święto Godowe, zwane też Szczodrymi Godami. Odbywało się ono właśnie w tej samej porze, kiedy zaczynało ubywać nocy, a przybywało dnia. Obchody rozpoczynał Szczodry Wieczór, bezpośrednio poprzedzający przesilenie. Wśród praktykowanych wówczas obrzędów było m. in. chowanie siana pod obrus i obdarowywanie dzieci upominkami. Świętu temu towarzyszyły też radosne śpiewy zwane... kolędami, a także szczególne akcentowanie pamięci o przodkach, co później znalazło wyraz w dodatkowym nakryciu dla nieobecnego uczestnika wigilijnej wieczerzy. Innym, kultywowanym wśród Słowian na Śląsku zwyczajem było stawianie w kącie izby snopa zboża, ozdabianego suszonymi owocami i orzechami, który później zastąpiła pochodząca z tradycji germańskich choinka. Przykłady te, ledwie tu zaakcentowane, pokazują jak ogromna siła tkwi w prawach przyrody. Skłaniały one i nadal skłaniają ludzi do refleksji i do wspólnego dzielenia się radością ze sprzyjających egzystencji przemian. Wreszcie też, niejako ponad podziałami, do umiejscawiania ważnych dla religijnych wierzeń świąt w tych bodaj najsilniej przepełnionych symboliką dniach. Oznacza to ni mniej nie więcej, jak tylko wspólną nam ludziom, niezależnie od poglądów, skłonność do dobra, pragnienie światła. Ujawnia się wówczas, jak nigdzie indziej w tak powszechnym wymiarze, radość z symbolicznego zwycięstwa światła nad mrokiem, dnia nad nocą, sił twórczych nad destrukcyjnymi. Powodowani mniej lub bardziej uświadomionym instynktem samozachowawczym cieszymy się z przesilenia zwiastującego nieuniknione nadejście wiosny i lata – pór umożliwiających produkcję rolną, stanowiących kolejną obok światła i ciepła podstawę egzystencji. Świętujemy te dni we wspólnotach rodzinnych, religijnych i innych, także naszych – wolnomularskich, podkreślając tym samym ich znaczenie dla naszych społeczności, sens współdziałania dla wspólnego dobra na różnych poziomach ludzkiej cywilizacji. Powiedziałem.


4. Postęp ludzkości – jest, czy też go nie ma?

Tytułowe pytanie może wydawać się niedorzeczne. Bez wątpienia najczęściej padające nań odpowiedzi wspierane byłyby takimi argumentami, jak loty kosmiczne, Wielki Zderzacz Hadronów, Internet, zaawansowana diagnostyka medyczna, czy choćby przenośne urządzenia komunikujące nas z całym światem i dostarczające niemal każdej potrzebnej informacji w ułamkach sekund. Trudno nie przyznać argumentom tym racji, bowiem bezdyskusyjnym jest fakt niewiarygodnego wręcz postępu technologicznego, jaki dokonuje się na naszych oczach. Jednak znaczenie pojęcia, które postanowiłem tym razem poddać pod dyskusję, nie ogranicza się przecież wyłącznie do tego co materialne. Problem jest kłopotliwy, niezwykle złożony zarówno na poziomie kategorii, które należy przeanalizować, jak i okresów historycznych, nie zawsze dostatecznie zbadanych w interesującym nas kontekście. Mimo to warto podjąć przynajmniej próbę jego analizy, bowiem postęp ludzkości, szczególnie dla nas Wolnomularzy, nie może pozostawać tematem obojętnym. Czy zatem jesteśmy lepsi od naszych przodków, czy ludzkość rozwija się? A jeśli tak, to w czym objawia się ów progres? Nie sposób w szerszej skali dokonać porównania indywidualnych postaw, zajmijmy się więc ludzkimi zbiorowościami. Wystarczy rzut oka na mapę Świata, by dojść do wielce budującego wniosku, że gatunek nasz umiłował demokrację. Kiedy jednak bliżej przyjrzymy się praktycznej stronie systemów w teorii opartych na woli obywateli, to optymizm nasz może ulec znacznemu osłabieniu. Jednym z największych krajów funkcjonujących pod szyldem demokracji jest przecież Rosja, a doskonale znamy też demokrację białoruską. Podobnych przykładów wymienić można znacznie więcej. Również formę demokracji, z jaką mamy do czynienia w naszej Ojczyźnie trudno uznać za coś ponad fasadę, skoro na wyborczych kartach do Sejmu RP wciąż dostajemy listy wiernych działaczy, układane przez partyjnych liderów. Nie mniej dotkliwym, szczególnie w młodej demokracji tego typu, jest brak rewokacji. Narzędzie to, pozwalające odwołać każdego polityka przez wyborców w trakcie kadencji, sprawdza się od lat w kilku miejscach na świecie. Na jakość naszej demokracji niekorzystnie wpływa też w moim przekonaniu brak referendum bez progu frekwencji, a tymczasem np. w Szwajcarii narzędzie to skutkuje diametralnie odmienną jakością życia politycznego i poziomu zadowolenia społeczeństwa. Nietrudno wyobrazić sobie, dajmy na to, pozytywne zmiany w funkcjonowaniu organów ścigania, gdyby prokurator krajowy i prokuratorzy okręgowi, a także komendanci policji na analogicznych szczeblach dowodzenia, wybierani byli przez suwerena w wyborach bezpośrednich. Tymczasem, pomimo pozytywnych wzorców z innych państw, nasi politycy nie chcą nawet o tym dyskutować, zapewne pragnąc zachować kontrolę nad jak największymi obszarami władzy. Co prawda sami możemy tworzyć partie, jednak patrząc na rzecz z punktu widzenia wyborcy, to wciąż, tak jak i w czasach PRL-u otrzymujemy listy stworzone przez politycznych liderów, a wśród rodaków nie znam nikogo, kto potrafiłby wymienić posłów pochodzących z jego okręgu. Panaceum są jednomandatowe okręgi, nie bez wad, lecz mielibyśmy problem ze wskazaniem kraju, w którym obowiązuje ten system wyborczy, a który nie byłby jedną ze światowych potęg. Odrębną wreszcie kwestią są demokracje działające na zasadzie dyktatury większości, gdzie lekceważone są lub wręcz deptane prawa mniejszości. Jak niedoskonałą byłaby współczesna demokracja, a przecież znana nam starożytna grecka również idealną nie była, to pamiętać musimy, że wciąż istnieją na świecie obszary tyranii, feudalnych wręcz stosunków społecznych i gospodarczych, a także wiele niesprawiedliwości. Oczywiście dostrzec musimy i docenić niewątpliwy postęp, jaki dokonał się w tych dziedzinach od czasów średniowiecza, absolutyzmu, czy wczesnych form kapitalizmu. Uznać należy, że mimo wszystko jest lepiej, znacznie lepiej. Wszak mamy wolność słowa i wyznania, przemieszczania się, zdobywania wiedzy i zasobów materialnych, wreszcie też równouprawnienie kobiet, których nasi praprzodkowie nie znali. Mamy też dominującą na świecie wolnorynkową gospodarkę. Jak mają się w tych warunkach międzyludzkie relacje na poziomie rodzin, wśród znajomych, jak traktują się na co dzień przypadkowo stykający się ze sobą ludzie? Tu brak nam danych tak dostępnych, jak w przypadku sytuacji politycznej na świecie. Możemy opierać się na własnych obserwacjach, przede wszystkim z kraju, po części też dzięki zagranicznym wojażom. Moje, kiedy porównuję je do tych sprzed kilku dekad, nie nastrajają optymizmem. O ile po wizytach w większości państw, w jakich dane mi było spędzić trochę czasu, miałem budujące wrażenia, co rzecz jasna nie jest miarodajne, o tyle już przemiany w Ojczyźnie oceniam negatywnie. Być może w pewnym stopniu uwolniony nagle w 1989 roku pęd do bogacenia się, zapewne też niepewność bytu związana z nowym wówczas zjawiskiem bezrobocia, spowodowały zauważalny, przynajmniej przeze mnie, proces regresu. Jak grzyby po deszczu powstawać zaczęły domy starców, co dobitnie świadczy o zatrważającym osłabieniu więzi rodzinnych. Tezę tę potwierdzają też statystyki rozwodów. Swoistym signum temporis stali się tzw. single, w samotności oddający karierze i hedonistycznemu stylowi życia. Nawet kwitnące wcześniej życie towarzyskie uległo poważnemu ograniczeniu. Koncentrujemy się na zapewnieniu sobie i bliskim, jeśli ich mamy, bytu na jak najwyższym poziomie. Czas wolny najczęściej spędzamy bądź przed telewizorem, bądź z książką, ewentualnie w kinie, teatrze, sali koncertowej, czyli de facto mniej lub bardziej samotnie. Jeśli już bawimy się ze znajomymi, to zazwyczaj w wąskim gronie, no i sporadycznie. Czy dawniej zamieszczano w środkach masowego przekazu tabliczki zachęcające do ustąpienia miejsca osobie starszej lub kobiecie w ciąży? Kiedy spieszący rano do pracy obcy sobie ludzie przestali wymieniać „dzień dobry” i obdarzać się życzliwym uśmiechem? Czy aby za pomocą rozmów telefonicznych, możliwych dziś wszędzie i o każdej porze, czy też za pomocą mediów społecznościowych nie zastępujemy prawdziwych relacji z innymi, nierzadko też z najbliższymi? Czy postępem jest odzieranie kontaktów z intymności naszych relacji, z bliskości? Czy postęp technologiczny, któremu tak bezkrytycznie ulegamy, nie sprowadza nas do zachowującego pozory normalności osamotnienia? Skoro wróciliśmy do zasygnalizowanego we wstępie problemu postępu technologicznego, należy też zadać pytanie: dokąd on nas prowadzi? Ponieważ chyba wszyscy futurolodzy i autorzy science-fiction tworzący po Lemie, bądź to powielają jego wizje, bądź je jedynie rozwijają, a wizje Lema jak dotąd nieprawdopodobnie wręcz sprawdzają się, toteż przyjąć możemy ewentualność informatycznej apokalipsy. Zapowiedziany w jednym z opowiadań Dzienników gwiazdowych wzrost wykładniczy możliwości obliczeniowych komputerów, a przede wszystkim gromadzonych i przetwarzanych za ich pomocą danych nie jest przecież nieskończony. Lem wieszczy koniec w postaci kolapsu informatycznego, którego skutkiem będzie chaos i powrót ludzkości do egzystencji na poziomie plemiennym. Spróbujmy sobie wyobrazić naszą cywilizację bez komputerów i procesorów sterujących naszymi elektrowniami, fabrykami, komunikacją lotniczą i kolejową, a także osobistymi telefonami. Wątek ten prowadzi w ślepy zaułek, bowiem jakkolwiek staralibyśmy przestrzegać przed taką ewentualnością, któż zechce poważnie wziąć ją pod uwagę. Lem przewidział również i to. Nauka żyje problemami, które ją w danej chwili zajmują, nie bacząc na skutki, czego najlepszym przykładem są wspomnienia najwybitniejszych fizyków pracujących   nad projektem Manhattan. Któż przejmuje się obawami i apelami filozofów, choćby współczesnych: Hansa Jonasa i Ernsta Blocha, postulujących konieczność powrotu do aliansu człowieka z naturą. Czy dostrzegamy możliwe w przyszłości spełnienie się zawartej w powieści „Rok 1984” wizji Georga Orwella? Wszak dziś coraz realniejszą staje się ona za sprawą technologii pozwalających inwigilować każdego, zawsze i wszędzie. A film pt. Matrix? Czy aby napewno jest wyłącznie fantastyczną bajką? Myśliciele i artyści nie raz w historii ludzkości jako pierwsi dostrzegali zagrożenia lekceważone przez wszystkich innych. O ile dziś nie jesteśmy w stanie ocenić faktycznego wpływu postępu technologicznego na nasze przyszłe dzieje, o tyle możemy spróbować podsumować jego znaczenie dla nas w obecnej chwili. Lecz i tu napotkamy na wiele pytań, z których większość prawdopodobnie doprowadzi nas do różnicy zdań. Ot np. samochód. Ileż z niego pożytku, jednak na co dzień nie pamiętamy lub nie chcemy pamiętać, że truje nas, powoli zabija. Możemy teraz wymieniać szkodliwe pole elektromagnetyczne komputerów i mikrofalowe telefonów komórkowych, a także toksyny emitowane przez znakomitą większość typów elektrowni zasilających ratujące nam życie aparatury medyczne, zapewniających światło i mnóstwo ułatwiających egzystencję wygód. Oczywiście dążymy do redukcji wszystkich tych kancerogennych i na inne sposoby destrukcyjnych dla nas czynników, tyle tylko, że widoczny postęp w tej dziedzinie jest niewiarygodnie wręcz powolniejszy w stosunku do wielu innych. Te inne postępy łączą dwie sprzężone ze sobą cechy. Przynoszą szybkie i gigantyczne zyski ich dostawcom, równocześnie też bezkrytycznie przyjmujemy je, gdyż ułatwiają nam życie. Nie przywiązujemy przy tym wagi do faktu, że ułatwienia te są dla nas szkodliwe, czasem wręcz zabójcze. Ale co tam, skoro częstokroć jest to proces długi i niemal niezauważalny. Poza tym żyjemy przecież dłużej, niż nasi praprzodkowie podróżujący w najlepszym razie konno i czytający przy świecach. Idąc dalej tym tokiem rozumowania można też zapytać: czy mamy zrezygnować ze zdobyczy cywilizacji, z którymi tak jesteśmy zżyci? Na zakończenie poświęćmy chwilę jeszcze informacji, niemal każdej, którą to mamy w każdej chwili do dyspozycji, gdziekolwiek byśmy nie byli. Moglibyśmy uznać to za wspaniałe dobrodziejstwo czasów, ale wystarczy w polskojęzyczną wyszukiwarkę internetową wpisać hasło „masoneria”, by przekonać się, jak narzędzie to bywa niebezpieczne. Reasumując należy podkreślić, że temat postępu ludzkości wymaga nie jednej, powierzchownej Deski, lecz rozważenia wielu jego wątków oddzielnie, każdy z licznych aspektów kryjących się pod tym pojęciem został tu przecież zaledwie dotknięty, a niekiedy sprowokowany z nadzieją na konstruktywną kontynuację. Ponieważ jest on dla nas, Wolnomularzy, szczególnie ważny i bliski, toteż zachęcam Was Drodzy Bracia i Siostry do kontynuacji i rozwinięcia go w dyskusji, a może też w kolejnych Deskach. Rzekłem.


5. Sokrates

Podejmując zaplanowany przez nas cykl desek poświęconych historii filozofii, nie sposób pominąć wspomnienia tego, czym jest filozofia. Przypomnijmy więc, że jej nazwa wywodzi się od greckich słów: phileo – miłuję, i sophia – mądrość, oznacza zatem umiłowanie mądrości. Encyklopedia PWN definiuje filozofię jako, cytuję: „najbardziej ogólną, fundamentalną, racjonalną i krytyczną wiedzę o wszystkim, co istnieje”. Wymieńmy jeszcze dla porządku, iż filozofia dzieli się na: ontologię – zajmującą się bytem; aksjologię – podejmującą problematykę wartości; epistemologię – badającą kwestie tyczące poznania i wiedzy; a jeszcze na logikę, etykę i estetykę - znaczenia pojęć tych wyjaśniać nie wypada. Pomijając głębszą analizę filozofii, której dostarczą nam bezwątpienia kolejne deski, warto zwrócić uwagę na istotną jej właściwość, o której mówiło wielu najznamienitszych myślicieli, a wśród nich bodaj najwyraźniej Bertrand Russell. Wskazywali oni, iż rolą filozofii, wbrew powszechnym poglądom, nie jest udzielanie odpowiedzi na najważniejsze i najtrudniejsze zarazem pytania, lecz zadawanie tych pytań oraz poszukiwanie na nie odpowiedzi, co zresztą zwykle prowadzi do pojawienia się kolejnych pytań, lecz równocześnie znacząco ubogaca gatunek nasz w intelektualne odkrycia i pomaga doskonalić naszą umysłowość. Na podkreślenie zasługuje również bezsprzeczny fakt, iż mimo pozostawiania wielu pytań bez odpowiedzi, filozofia odegrała pierwszorzędną i fundamentalną rolę w powstawaniu oraz rozwoju nauki we wszystkich jej dyscyplinach, z matematyką, fizyką i astronomią na czele. Przykładów spoza nauk ścisłych dają psychologia i socjologia, jako samodzielne dyscypliny, wyodrębniły się z filozofii na przełomie XIX i XX w. Tyle tytułem wstępu in abstracto, czas na wprowadzenie in concreto. Dlaczego wybór bohatera pierwszej deski z filozoficznego cyklu padł na Sokratesa? Powód jest niezwykle prosty - nie ma pośród filozofów postaci równie ciekawej, pomnikowej wręcz, a zarazem choćby w części tak kontrowersyjnej, jak właśnie Sokrates. Są jednakże argumenty znacznie poważniejsze. To za sprawą powszechnego uznania dla dokonań Sokratesa wszystko co w myśli antycznej pojawiło się przed nim, włącznie z dorobkiem Talesa, Pitagorasa i Demokryta, klasyfikowane jest jako odrębna epoka i określane mianem filozofii przed sokratejskiej, zaś wszystko to, co nastąpiło po nim zwane jest filozofią po sokratejską. Od niego też zaczyna się klasyczny okres greckiej filozofii. Kto wie, może w roli owego wyznacznika epok filozofii antycznej Sokratesa zastąpić mógłby Platon, jeśli okazałoby się, co twierdzą niektórzy badacze, że Sokrates jest postacią mityczną, a jego filozofia to w rzeczywistości myśli Platona, które on sam włożył w usta literackiemu bohaterowi o imieniu Sokrates, znanemu nam głównie z kart platońskich dialogów. Zaznaczyć w tym miejscu wypada, iż nie istnieje jakakolwiek pisemna spuścizna autorstwa Sokratesa, co tylko dodatkowo pogłębia rozliczne wokół tej postaci wątpliwości. Póki co jego historyczność pozostaje niepodważoną, a tym samym eksponowane miejsce przyznawane mu w panteonie myślicieli jest niezagrożonym. Odrzućmy zatem najwyraźniej nierozstrzygalne dywagacje o jego być albo nie być i spróbujmy bliżej poznać owego ze wszech miar niezwykłego, z wielu powodów intrygującego człowieka, lecz przede wszystkim jednego z najwybitniejszych intelektualistów w całej, zarówno starożytnej jak i nowożytnej historii naszej cywilizacji, a także, co również jest nie bez znaczenia - patrona naszego warsztatu wyższych stopni, Loży Doskonalenia „Szkoła Sokratesa” w Dolinie Wisły, w Zenicie Warszawy, pracującej pod jurysdykcją Rady Najwyższej 33. i Ostatniego Stopnia Rytu Szkockiego Dawnego Uznanego dla Polski i Krajów Bałtyckich. Poznajmy wreszcie Sokratesa. Przyjmuje się, iż przyszedł na świat w 469 r. p.n.e. w Atenach. Tam też zmarł, co już jest pewniejsze w 399 r. p.n.e. Pochodził z ubogiej rodziny; jego ojciec Sofroniskos był rzeźbiarzem, wedle niektórych źródeł parał się kamieniarstwem, zaś matka Fainarete była akuszerką. Czy istniała żona Sokretasa o imieniu Myrto? Co do tego nie ma pewności, jej postać wspomina ledwie jeden tylko Diogenes Laertios. Jeśli istniała, to drugą życiową partnerką wielkiego filozofa byłaby Ksantypa. Ona to urodziła mu trzech synów, a jeśli wierzyć źródłom, przysparzała też niemało kłopotów; musiały być niemałe, skoro jeszcze w XX w. naszej ery dość powszechnie imieniem Ksantypy określano kobiety o wyjątkowo trudnym charakterze. Jako się już rzekło Sokrates urodził się i zmarł w Atenach, ale też tam właśnie spędził niemal całe swoje życie. Niemal, bowiem rodzinne swe miasto opuszczał trzykrotnie, a każdorazowo powodami tych eskapad były bitwy, w których brał udział jako hoplita, czyli żołnierz piechoty ciężkozbrojnej. Wsławił się w nich odwagą oraz męstwem, co nie powinno dziwić, zważywszy na inne jego życiowe postawy. A propos, przed przyjrzeniem się jego filozofii warto jeszcze wspomnieć, iż w 406 r. był prytanem, wysokim urzędnikiem, do którego należało m. in. przygotowywanie i kierowanie obradami bule, tj. rady pięciuset, oraz eklezji, tj. Zgromadzenia Ludowego, zatem najważniejszych ówczesnych instytucji demokracji ateńskiej. Swoimi decyzjami na stanowisku prytana kilkakrotnie wywoływał poważne kontrowersje. Nie zgodził się np. na egzekucję dowódców floty ateńskiej spod Arginuz, co w jego przekonaniu byłoby wyrokiem niesprawiedliwym. Dowódcy ci co prawda odnieśli zwycięstwo w największej podczas 2 wojny peloponeskiej bitwie morskiej ze Spartą, lecz w powszechnej opinii doprowadzili też do ogromnych strat w ludziach, a to m. in. poprzez nie udzielenie pomocy tonącym. Innym razem, kiedy oligarchiczny rząd Trzydziestu Tyranów nakazał mu sprowadzić do Aten na egzekucję Leona z Salaminy, wówczas Sokrates odwrócił się na pięcie i odszedł, uważał bowiem ten rozkaz za bezbożny i niesprawiedliwy. Dodajmy, że Leon należał do wybitnych i możnych obywateli, a działania Trzydziestu Tyranów zmierzające do pozbycia się jego i jemu podobnych zwolenników demokracji, miały uniemożliwić przywrócenie tego systemu w Atenach. O odwadze Sokratesa świadczy w tym przypadku fakt, iż Tyrani znani byli z brutalnych rządów, stąd liczni inni obywatele ulegali ich żądaniom w obawie o własne życie. Sokrates zaś, bezwzględnie wierny swoim przekonaniom, głoszący pierwszeństwo zasad etycznych przed posłuszeństwem wobec władzy, stawał się coraz bardziej niewygodny zarówno dla części społeczeństwa, jak i dla rządzących. W rezultacie doprowadziło to do śmierci filozofa. W 399 r. akt oskarżenia złożył przeciwko niemu niejaki Meletos, podobno poeta, którego poparli retor Lykon oraz przywódca demokratów Anytos. Sąd ludowy rozpatrywał, zgodnie z zarzutami Meletosa, czy Sokrates faktycznie nie wyznawał bogów państwowych i czy gorszył swoją działalnością młodzież. Stosunkiem głosów 280 do 220 filozof został uznany za winnego, a następnie skazany na śmierć poprzez wypicie trucizny. Podkreślenia wymaga postawa Sokratesa w okresie trzydziestu dni od ogłoszenia wyroku do jego wykonania. Co prawda był wówczas więziony, lecz w warunkach raczej ułatwiających ucieczkę, niż ją utrudniających. Licznie odwiedzający Sokratesa w miejscu odosobnienia uczniowie i przyjaciele przygotowali jego uwolnienie, on jednak wolał okazać szacunek wobec prawa i posłuszeństwo wobec rozstrzygnięć sędziowskiego gremium. Zanim więcej światła padnie wreszcie na jego filozoficzne poglądy, słusznym będzie wspomnieć opis naszego bohatera, który znamy z najsłynniejszego dzieła Platona, czyli Uczty: zewnętrzna szpetota Sokratesa, oczy raka, tłusty brzuch i odęta warga, i jego wewnętrzne piękno, przejawiające się w opanowaniu namiętności, w wielkoduszności i moralnej godziwości, czyniły go podobnym do szpetnej figurki Sylena, służącej do przechowywania posążków bogów. Sylen, dodajmy, to apolliński opiekun przyrody, towarzysz Dionizosa, przedstawiany w postaci mężczyzny łysego, opasłego i z końskimi uszami. Czymże jednak są te niedostatki wobec wyjątkowych przymiotów etycznych, czyli owego boga w środku nieprzystojnej figurki? Jest jeszcze niewymieniona w dialogach platońskich, a wspominana przez Diogenesa Laertiosa bezinteresowność. Sokrates żył skromnie z niezbyt imponującego rodzinnego majątku, na agorze pojawiał się bosonogi w starym płaszczu, a mimo to, w przeciwieństwie do sofistów nie pobierał opłat od swych uczniów. Charakteryzując Sokratesa Alkibiades, bohater Uczty, mówi: „jemu na pięknościach nie zależy nic, ani troszkę; nikt by nie uwierzył, jak on tym pogardza, a tak samo majątkiem i wszystkim tym, co hołota za wielkie szczęście zwykła uważać. On to wszystko ma za nic, powiadam wam, on całe życie z ludzi podrwiwa i żartuje z nich sobie”. Czas najwyższy przyjrzeć się owocom nieprzeciętnego umysłu Sokratesa. Najsłynniejszą przypisywaną mu sentencją jest: Oida ouden eidos, co tłumaczy się: Wiem, że nic nie wiem. Jak to rozumieć? Główną ideą Sokratesa okazuje się być umiłowanie mądrości i poszukiwanie wiedzy, nie zaś jej posiadanie. Tu znów wyróżniał się od sofistów twierdzących, że posiadają wiedzę i uważają się za uprawnionych do przekazywania jej, jako się już rzekło bynajmniej nie za darmo. Skoro nie wiedzą, bo sam wyznał, że jej nie ma, to czymże zasłużył się Sokrates, iż do dziś zajmuje tak poczesne miejsce w panteonie myślicieli wszech epok? Przede wszystkim za sprawą metody zwanej sokratejską, sokratyczną lub po prostu Sokratesa. W rzeczywistości mamy tu do czynienia z dwoma metodami: elenktyczną - inaczej zbijającą, oraz majeutyczną, określaną też akuszerską lub położniczą. Pierwszą stosował, gdy trafiał na pewnego siebie rozmówcę, manifestującego niewzruszone przekonanie o własnej wiedzy w jakimś przedmiocie, podczas gdy w rzeczywistości mylił się. Sokrates wprost nie podważał jego błędnych tez, prowokował jedynie pójście dalej jego tokiem rozumowania, czyli od tezy do jej konsekwencji. Absurdalność lub sprzeczność wyników takiego rozumowania doprowadzała autora tezy do nieuniknionego wniosku, iż nie miał wiedzy (episteme) w tej kwestii, a jedynie domniemanie (doksa). Tu zastosowanie miała, też przez niektórych Sokratesowi przypisywana, metoda indukcji, polegająca na wnioskowaniu o prawdziwości tezy poprzez badanie prawdziwości jej następstw, konsekwencji, czyli wnioskowaniu od szczegółu do ogółu, od przykładów do definicji. Z kolei druga z wyżej wymienionych metod, zwana akuszerską lub położniczą, sprowadzała się do takiego prowadzenia dyskursu, by rozmówca sam doszedł do wiedzy, przy niewielkiej tylko pomocy mentora, np. poprzez sprowokowanie do obrania właściwego kierunku rozumowania. Tak więc również za pomocą tej metody potwierdzał Sokrates swoje przekonanie, iż prawdziwą i ugruntowaną wiedzę osiągamy sami, o ile mamy dobrego nauczyciela, prowadzącego do poprawnego, zgodnego z prawidłami logiki, analitycznego i syntetycznego myślenia. Miłośnicy kultowego serialu pt. „Dr. Hause” z pewnością skojarzyli metody stosowane przez tytułowego bohatera tego filmu z metodą sokratejską, którą niesforny lekarz co odcinek na różne sposoby stosował wobec swoich współpracowników, prowokując ich, drażniąc i konfliktując nawet, by tylko doprowadzić do odkrycia właściwego zdiagnozowania wielce rzadkich medycznych przypadków. Z myśli Sokratesa czerpali nie tylko autorzy filmowych scenariuszy, ale najwybitniejsi filozofowie, począwszy od jego ucznia Platona, poprzez tzw. sokratyków mniejszych, a to m. in.: założyciela szkoły cynickiej Antystenesa, Arystypa - twórcy szkoły cyrenejskiej, czy wreszcie Euklidesa. Był ojcem duchowym niemal wszystkich szkół, w których dyskurs filozoficzny łączony był ze sposobem życia, a to: epikurejczyków, stoików, sceptyków, neoplatończyków. Erazm z Rotterdamu uważał go za świętego, zaś Kierkegaard za mistrza ironii; Sokrates niepokoił nawet Nietzschego, co sam Nietzsche otwarcie przyznawał. Niech jednak nikogo nie zmylą wymienione wcześniej sokratejskie metody. Niewątpliwie mogą być dla każdego w każdym czasie nadzwyczajnie użyteczne, jeśli zastosowane poprawnie, zgodnie z zasadami logiki, indukcji oraz dialektyki. Niech nie zmylą, bowiem Sokratesowi wcale nie zależało na wyniku w postaci dotarcia do odpowiedzi na konkretne pytanie, lecz na procesie rozumowania pozwalającym poznać samego siebie i samego siebie doskonalić. W jego przekonaniu jest to droga odkrywania dobra, stawania się lepszym, wszak zło ma swoje korzenie w ignorancji oraz bezmyślności, wreszcie też w uleganiu emocjom, które nie tłumione wywołują agresję, eskalują konflikty. Stąd też Sokrates uznawany jest w głównej mierze za filozofa etyki. Dlatego na koniec przywołajmy jeszcze dwa ilustrujące fakt ten cytaty. Pierwszy pochodzi z dialogu Gorgiasz: „(...) krzywdy wyrządzać jest gorzej niż ich doznawać. (...) największym złem jest niesprawiedliwość i wyrządzanie krzywd (...)”. Drugi, to fragment jego przemowy przed sądem, pochodzący z platońskiego dialogu Obrona Sokratesa: „(...) ja nic innego nie robię, tylko chodzę i namawiam młodych spośród was i starych, żeby się ani o ciało, ani o pieniądze nie troszczył jeden z drugim przede wszystkim, ani tak bardzo, jak o duszę, aby była jak najlepsza”. Czyż poza wszelkimi wymienionymi już przymiotami, nie był to filozof na wskroś wolnomularski?
Rzekłem.


6. Jak pisać deskę?


Długo wahałem się przed podjęciem decyzji o napisaniu tej deski. Przede wszystkim dlatego, że - jak chyba każdy autor - świadom jestem niedoskonałości napisanych dotąd przeze mnie tekstów. Czy zatem mam prawo, by występować tu w roli eksperta, by pouczać innych? Co więcej, poszukując dostępnych, jak się okazuje nielicznych źródeł - głównie obcojęzycznych, doszedłem do wniosku, że najlepiej byłoby podejść do tematu autorsko. Tym samym sytuowałbym się jednak w roli autorytetu, który nie potrzebuje oparcia w opracowaniach innych badaczy problemu. Z drugiej strony, utrzymując się z pisania od ponad dwóch dekad uznałem, że przynajmniej w teorii mam niejakie pojęcie o co w materializowaniu myśli chodzi, i że warto podzielić się tym z mniej doświadczonymi SS:. i BB:. Do pisania jednak przystąpiłem, licząc bardzo na pomoc w uzupełnieniu i udoskonaleniu tej pracy przez Was Drodzy BB:. i SS:.. Mam nadzieję, że dzięki Wam powstanie wspólne dzieło będące przydatnym drogowskazem na inicjacyjnej drodze kolejnych wolnomularskich pokoleń. Potraktujcie zatem tę deskę, jako swego rodzaju zaczyn, pretekst do własnych przemyśleń i do powstania poważnego dzieła.

1. Temat
Temat deski nie stanowi kłopotu, gdy wskazany został autorowi przez Czcigodnego Mistrza. Czym kierować się, jeśli pozostawiono nam swobodę w jego wyborze? Największym z możliwych błędem jest usilne poszukiwanie tematu. Tylko pisząc z pasją jesteśmy w stanie stworzyć coś wartościowego i ciekawego. Dlatego najlepiej, jeśli na temat coś nas naprowadziło, zwróciło uwagę, zainspirowało – po prostu sami jakimś problemem zainteresowaliśmy się. To gwarantuje zaangażowanie autora w proces pisania i daje nadzieję na powstanie wciągającego słuchaczy tekstu. Jeszcze lepiej, gdy temat należy do kręgu zainteresowań autora, dzięki czemu oprócz wyżej wymienionych walorów, zapewniony będzie też wysoki poziom wiedzy piszącego już na początku pracy. Ponadto warto czytać, nic tak nie rozbudza wyobraźni i uczy pisania, jak czytanie.

2. Plan
Przystąpienie do pisania przed zaplanowaniem deski przypomina wyruszenie na grzyby bez wiedzy o ich rozpoznawaniu, a nawet bez świadomości, gdzie znajduje się las, w którym można by je znaleźć. Jest czymś absolutnie niezbędnym i tylko bardzo doświadczeni pisarze mogą pozwolić sobie na formułowanie go wyłącznie w myślach. Plan, najlepiej wynotowany, musi zawierać tezę, którą chcemy w desce postawić, dowody na poparcie tej tezy oraz podsumowującą całość konkluzję. Po określeniu tezy akt kreacji powinien zostać zawieszony, a twórca przeistoczyć się w poszukiwacza, tropiciela, detektywa. Dobry naśladowca Sherlocka Holmesa za pierwsze pole eksploracji weźmie własną pamięć i wyobraźnię, a po ich wykorzystaniu sięgnie do bibliotecznych katalogów i zasobów światowej sieci informatycznej. Tu jednak musi uszanować autorów wszystkich przywołanych myśli. Każdy wykorzystany w tekście deski cytat, czy nawet jego fragment, bezwzględnie powinien być opatrzony przypisem zawierającym imię i nazwisko cytowanego, a także źródło, z którego cytat został zaczerpnięty. Za sprawą przypisu zainteresowani będą mogli sięgnąć do źródła, by pogłębić swą wiedzę na dany temat. Pośpiech wskazany jest wyłącznie przy łapaniu pcheł, a reguła ta ze wszech miar ma zastosowanie do konstruowania planu deski. Dajmy sobie odpocząć od niego i jemu od siebie, zajrzyjmy doń za dzień, lub tydzień, spójrzmy nań świeżym spojrzeniem. W międzyczasie mogą przecież pojawić się, i często pojawiają się nowe pomysły, nowe inspiracje. Dowody powinny, a wręcz muszą układać się w logiczny, przejrzysty i czytelny ciąg. W miarę możliwości dobierajmy je wedle kryterium urozmaicenia oraz ciekawości. Im bardziej będą urozmaicone, interesujące i im bardziej pogłębią one wiedzę słuchaczy, tym lepiej wpłyną one na wartość deski. Musimy pamiętać, że to one - stanowiąc rozwinięcie tematu, główną treść naszej pracy - bądź wciągną odbiorców, bądź też zadziałają jak...kołysanka. Równocześnie w głowie autora donośnym echem rozbrzmiewać ma Brzytwa Ockhama, zwana też zasadą ekonomii myślenia: „Nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę”. Niedosyt jest zdrowszy od przejedzenia, słuszniej zatem postąpimy zachęcając adresatów deski do dalszych własnych poszukiwań, niż zamęczając ich kolejnymi, niewnoszącymi niczego nowego przykładami. Myślą naczelną, priorytetem przy tym akcie twórczym koniecznym, jest przekazanie cennej ubogacającej innych treści, nie zaś popisywanie się przed nimi własną wiedzą.

3. Myśli ubieranie w słowa
Mając już przemyślany wnikliwie i bez pośpiechu plan oraz właściwie wyważony bagaż wiadomości, cytatów i źródeł, czas najwyższy przystąpić do pisania. Będziemy czerpać z tego prawdziwą przyjemność, a nadto damy przyjemność słuchaczom, spełniając zaledwie jeden jedyny warunek. Nie czyńmy tego na siłę, nie zmuszajmy się pod presją podjętego obowiązku, lecz bawmy się tym. Łatwo powiedzieć... Wbrew pozorom równie łatwo zrobić! Czyli jak? Wśród dziennikarzy z pokolenia na pokolenie najbardziej doświadczeni przekazują ten tajnik warsztatu początkującym „gryzipiórkom”. Otóż po prostu wyobraźmy sobie, że to co chcemy przelać na papier, czy tekstowy plik komputerowy, jest naszą rozmową z kimś bliskim, że opowiadamy np. przyjacielowi, jakąś historię, która nas zainteresowała. Dzielmy się wiedzą i nie unikajmy wplatania w treść owej opowieści własnych emocji, wrażeń, może nawet poczucia humoru, słowem – zawarcia w niej części nas samych. Nic tak nie zniechęca jak lektura napuszona, aspirująca częstokroć w sposób nieuprawniony do miana pracy naukowej, podczas gdy bezpośredniość i prostota przekazu, lżejsze w formie dygresje, szczypta luzu dla urozmaicenia rozważań, utrzymują uwagę słuchacza i sprawiają, że więcej myśli z naszej deski zostanie zapamiętanych. Unikajmy rzadko używanych w powszechnym języku słów obcojęzycznych i terminów specjalistycznych, a jeśli już decydujemy się na ich zastosowanie, to wyjaśnijmy znaczenie i nie każmy zbyt wiele takich pojęć przyswajać sobie naszym słuchaczom. Bardzo możliwe, że w natłoku takich pojęć większość z nich umknie z przeciążonych nowymi danymi umysłów, a wysiłek włożony w zapamiętywanie ich zniechęci odbiorców do uważnego słuchania. Zdania złożone, szczególnie złożone wielokrotnie działają podobnie. Piękno tkwi w prostocie. Z tego samego powodu, w miarę możliwości, rozpoczynajmy zdania od krótkich wyrazów. To ułatwia przyswajanie tekstu. Kierując się tymi wskazówkami warto przeczytać po zakończeniu pracy całą deskę i powstawiać kropki w miejsce zbyt wielu przecinków, przebudować zdania na prostsze i prościej rozpoczynające się. Krok ten najlepiej uczynić po jedno, czy kilkudniowej przerwie. Tak samo, jak w przypadku planu. Oceńmy świeżym okiem nasze dzieło, wówczas bez trudu dostrzeżemy niedoskonałości wcześniej dla nas niewidoczne. Niezmiernie ważne jest zachowanie umiaru w objętości tekstu. Zbyt długi, nawet gdy jest interesujący, w końcu zmęczy słuchaczy i zacznie trafiać wyłącznie w pustkę. Nie przekazujmy wszystkiego co wiemy, raczej zachęćmy umiejętnie naszych słuchaczy do dalszych samodzielnych poszukiwań wiadomości rozszerzających wiedzę o poruszanych w naszej pracy problemach.

4. Deska
Właściwie wszystkie powyższe wskazówki można zastosować do wielu rodzajów tekstów. Co zatem powinno wyróżniać spośród nich wolnomularską deskę? Przede wszystkim Braterstwo. I to już na etapie jej tworzenia. Nie będzie wstydem, ani też nie umniejszy w żaden sposób autorowi, jeśli zwróci się do bardziej doświadczonych SS:. lub BB:. z prośbą o konsultacje. Rozmowy o temacie, o planowanym jego rozwinięciu, o rozważanych argumentach za poparciem stawianej w desce tezy, mogą wnieść i zwykle wnoszą wiele dobrego, a w efekcie czynią pracę atrakcyjniejszą. Częstokroć w ten właśnie sposób autor zyskuje nowe pomysły, odkrywa nie brane dotąd pod uwagę wątki. Deski są specyficznym rodzajem tekstów. O ile różnie postępują inni autorzy, to nam bez wątpienia warto przy tworzeniu desek czerpać z mądrości i doświadczenia Wolnomularzy o większym od nas stażu. Nie oznacza to jednak, że każdą podpowiedź mamy przyjmować bezkrytycznie i bezkrytycznie wprowadzać ją do naszej deski. To przecież jest nasza praca. Jeden jest autor, jeden podpis i jedna jest odpowiedzialność. Nie mniej niż deski symboliczne, będące analizą fragmentów naszych rytuałów oraz otaczających nas symboli, również tzw. deski społeczne powinny wnosić coś wartościowego do naszej wspólnej wolnomularskiej wiedzy. Na przykład tekst opisujący jakieś zjawisko z punktu widzenia różnych filozoficznych kierunków i szkół, wcale nie musi ale może wskazywać odniesienia do filozofii Wolnomularstwa. Wszak spotykamy się m.in.po to i po to przygotowujemy i odczytujemy deski, by się nawzajem ubogacać, tak w wiedzę ogólną, jak i naszą – zakonną, niezbędną na drodze etycznego rozwoju. Pamiętam deskę historyczną, a ściślej biograficzną, którą napisał B:. Jacek z Sz:. L:. „Orzeł Biały”. Tekst poświęcony Galileuszowi, wielce interesujący i zawierający mało znane epizody z życia wybitnego myśliciela, poruszał też wątek jego rzekomych związków z Iluminatami. Była to okazja do przybliżenia nam zakonu określanego mianem organizacji paramasońskiej. To tylko przykład. Inwencja i pomysłowość autorów w budowaniu nawiązań do naszego zakonnego życia, organizacji, czy też filozofii Wolnomularstwa, wydają się być wręcz nieograniczone. Pamiętać jednakże należy, że to temat, a także wynikające z niego treść i przesłanie tekstu są dla autora absolutnymi priorytetami. Nie wolno rezygnować z tej zasady, nie wolno wikłać naszej pracy w jakiekolwiek poboczne cele, które bez straty dla deski można po prostu pominąć. Tak samo jak wszelkie niekonieczne dodatki, czy dygresje nie wnoszące niczego istotnego. Przy kolejnych krytycznych czytaniach naszej pracy, przed wygłoszeniem jej w Loży skracajmy, bez żalu upraszczajmy, a gwarantuję – ostateczny efekt będzie więcej niż satysfakcjonujący. Z nadzieją, że ta garść bardzo podstawowych wskazówek okaże się być pomocną dla mych SS:. i BB:., raz jeszcze zachęcam do współpracy w udoskonalaniu tego mini przewodnika. Czekam zatem na Wasze pomysły i uwagi.

Rzekłem. Jarosław Wojciech Krynicki